Wierzę głęboko w to, że żyjemy w państwie prawa. Nie można karać za coś, co było obiektywnie niemożliwe do zrealizowania. Proszę sobie wyobrazić, że wprowadzimy teraz prawo, że każdy pracownik ma obowiązek płacenia od dzisiaj podatku w wysokości 150 proc. osiąganego wynagrodzenia. Przy przychodach 10 tys. zł, ma zapłacić 15 tys. zł podatku a jeśli nie zapłaci to dostanie dodatkowo karę 30 tys. zł. W takich warunkach działa dzisiaj wiele dużych elektrociepłowni – mówi Sławomir Wołyniec, prezes zarządu EC Zagłębie Dąbrowskie.
Główny Inspektor Ochrony Środowiska nałożył na Elektrociepłownię EC Zagłębie Dąbrowskie w Będzinie wykonalną karę w wysokości 248 mln zł. Organizacje pozarządowe, działające na rzecz ochrony środowiska kibicują jej. „Zanieczyszczający płaci” – mówią. Jak Pan ocenia decyzję GIOŚ?
Sławomir Wołyniec, prezes zarządu EC Zagłębie Dąbrowskie: Historia działalności Elektrociepłowni EC Zagłębie Dąbrowskie w Będzinie sięga roku 1913 roku. Zgodę na jej budowę wydał na początku XX wieku jeszcze car Mikołaj II. Będzin, a właściwie Małobądz, był wówczas pod zaborem rosyjskim.
Przedsiębiorstwo początkowo działało jako „Elektrownia Okręgowa w Zagłębiu Dąbrowskiem”, potem jako Elektrociepłownia Będzin sp. z o.o. i EC Będzin Wytwarzanie. Od 1913 roku, nieprzerwanie, stanowi kluczowy element infrastruktury zapewniającej bezpieczeństwo energetyczne i cieplne kilkudziesięciu tysiącom mieszkańców Sosnowca, Będzina i Czeladzi. Wielokrotnie w tym czasie była modernizowana.
Kara nałożona przez GIOŚ nie jest karą za emitowanie zanieczyszczeń, bo takich nie generujemy. Elektrociepłownia wyposażona jest w bardzo zaawansowane instalacje oczyszczania spalin, m.in. bardzo nowoczesny system odpylania, odsiarczania i odazotowania spalin, na którego wdrożenie w latach 2014-2018 wydaliśmy ok. 130 mln zł.
To co w takim razie unosi się z kominów?
Najczęstszym widokiem postrzeganym przez mieszkańców są obłoki pary wodnej unoszącej się z systemu chłodni wentylatorowych, które ludzie uważają za spaliny. W elektrociepłowni mamy pięć chłodni wentylatorowych. Gdy na zewnątrz jest zimno, poniżej 10 st. Celsjusza, a my odprowadzamy parę z systemu chłodzenia, to, ze względu na różnicę temperatur, tworzą się chmury jako produkt kondensacji pary wodnej. Para z chłodni ma temperaturę ok. 32 st. Celsjusza. Jeśli temperatura na zewnątrz wynosi powyżej 30 stopni lub więcej, to pary zupełnie nie widać. Tak samo jest w przypadku komina – jeśli temperatura na zewnątrz wynosi powyżej 25 stopni Celsjusza, to nie widać, by cokolwiek się z niego unosiło.
A czarny dym, na który zwracają uwagę organizacje prośrodowiskowe?
Rozruch kotła lub kotłów przy użyciu oleju ciężkiego rozpałowego – mazutu, należy do tzw. nieustalonych stanów pracy, w których niestabilny parametrycznie strumień spalin kierowany jest – zgodnie z Instrukcją Eksploatacji – z pominięciem elektrofiltrów i Instalacji Odsiarczania Spalin bezpośrednio do komina. Wynika to zarówno z zapisów instrukcji, jak i z konieczności zachowania procedur bezpieczeństwa, takich jak minimalizacja ryzyka wybuchu czy ochrona worków filtracyjnych IOS przed uszkodzeniem. Konieczność stosowania mazutu do rozpalania kotłów została uwzględniona w instrukcji eksploatacji kotłów oraz w posiadanym przez nas Pozwoleniu Zintegrowanym.
Rozruch kotłów odbywa się ze stanu zimnego, co powoduje konieczność użycia palników rozpałkowych spalających olej opałowy (mazut) w celu uzyskania odpowiedniej temperatury w komorze paleniskowej. Po osiągnięciu wymaganych parametrów, palniki olejowe są wyłączane, a paliwem staje się węgiel kamienny lub mieszanka węgla z biomasą.
Po zakończeniu procesu rozpalania i przejściu kotłów do normalnej pracy, podczas której spalane jest główne paliwo, czyli węgiel, przechwytujemy znaczną część zanieczyszczeń, takich jak pyły, tlenki azotu, tlenki siarki oraz inne substancje mogące stanowić potencjalne zagrożenie dla lokalnych społeczności. Optymalizacja procesów oraz sprawne zarządzanie instalacjami – elektrofiltrami, instalacją odsiarczania i instalacją odazotowania – w EC Zagłębie Dąbrowskie sp. z o.o. pozwalają na ograniczenie emisji pyłu o 99,5 proc., a także na spełnienie wymagań określonych w konkluzjach BAT oraz standardach emisyjnych dotyczących jakości spalin odprowadzanych do środowiska po procesach odsiarczania i odazotowania.
Za co więc Główny Inspektor Ochrony Środowiska nałożył na firmę karę?
Kara została nałożona za emitowanie dwutlenku węgla. Tego samego, który wydychamy oddychając i tego samego, po który sięgają producenci warzyw, chcąc przyspieszyć wzrost roślin produkowanych w szklarniach. Poziom CO2 w atmosferze wynosi obecnie 0,04 proc., dokładnie 421ppm, czyli 421 części na 1 milion. Jeśli spojrzeć na całość, to za globalną emisję dwutlenku węgla tylko w 11 proc. z tych 421 ppm odpowiada działalność człowieka, a cała działalność Unii Europejskiej to zaledwie 7 proc. z tych 11 proc….
Cała Unia Europejska w ciągu dwudziestu czterech lat, od 2000 do 2024 roku obniżyła roczny poziom emisji dwutlenku węgla z ok. 3,4 mld ton rocznie do 2,5 mld ton, czyli o ok. 27 proc. W tym samym czasie wskaźnik produkcji w UE obniżył się o około 30 proc. Tymczasem, globalnie, w tym samym czasie poziom emisji CO2 na świecie wzrósł z poziomu 24,5 mld ton rocznie do 39,6 mld ton rocznie. Czyli globalnie roczna emisja wzrosła o ok. 15,1 mld ton, a w całej UE obniżyliśmy roczny poziom emisji o ok. 0,9 mld ton. Stało się to nie tylko nakładami setek miliardów euro, ale przede wszystkim kosztem konkurencyjności europejskiej gospodarki. Można powiedzieć, że ograniczenie emisji dwutlenku węgla idzie w parze z ograniczeniem produkcji.
Dlaczego tak się dzieje?
Największe firmy przenoszą swoją działalność do krajów, w których nie ma takich obostrzeń, jak w Europie. Wyprowadzają się tam, gdzie jest tańsza energia elektryczna, gdzie nie ma wyśrubowanych wymogów środowiskowych. Mniejsze upadają, bo nie stać ich na spełnienie narzucanych obowiązków, ani na relokację.
Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że wyśrubowanymi normami zabijamy gospodarkę w Europie. Patrzymy krótkowzrocznie. Jeśli mamy przeprowadzić transformację energetyczną, to zróbmy ją w sposób przemyślany i rozsądny. Obecne przepisy mogą doprowadzić do upadłości wielu największych elektrociepłowni i elektrowni konwencjonalnych. Na ten moment tylko w Polsce posiadają one inercję, która jest stabilizatorem systemu energetycznego. Oczywiście, można powiedzieć, że ludzie poradzą sobie bez elektrociepłowni i elektrowni. Radzili sobie bez nich przez wieki. Pytanie tylko, czy to dobra odpowiedź na obecne wyzwania. Jeśli nie będzie elektrociepłowni, działających w warunkach kontrolowanych i każdy na własną rękę będzie ogrzewał domy i mieszkania, to ślad węglowy znacząco wzrośnie, a jakość powietrza bardzo się pogorszy.
Trzeba odróżnić wysoką emisję elektrociepłowni, z komina sięgającego 150 metrów, jakim dysponuje choćby EC Zagłębie Dąbrowskie, od niskiej emisji z kominów domów znajdujących się na wysokości kilku czy, rzadziej, kilkunastu metrów. Niska emisja bezpośrednio zagraża ludziom. Do tego w domach i mieszkaniach nie mamy tak zaawansowanych instalacji oczyszczających spaliny, jak w elektrowniach czy elektrociepłowniach.
Wróćmy do nałożonej kary. Jaki to koszt dla firmy?
Elektrownie, ciepłownie i elektrociepłownie o mocy powyżej 20 MW spalające węgiel mają obowiązek do każdej spalonej tony węgla wykupować i rozliczać dwa certyfikaty EUA, które są certyfikatami w systemie EU ETS. Jest to opłata, która miała w zamyśle wspomagać transformację energetyczną. Kiedy wcześniejsze rządy akceptowały taki stan rzeczy, cena certyfikatów wynosiła poniżej 5 euro. Można było to zaakceptować, dorzucić tych kilka euro od tony węgla, by transformacja przyspieszyła.
Później to się zmieniło?
Tak, ponieważ do indeksu zostały dopuszczone, z niewiadomego powodu, różnego rodzaju wielomiliardowe fundusze z całego świata: chińskie, arabskie, rosyjskie… A że liczba certyfikatów jest ograniczona, to ich cena zaczęła gwałtownie rosnąć. W 2023 roku mieliśmy pik. Cena wyniosła ponad 100 euro. Obecnie jeden certyfikat kosztuje około 81 euro. W ciągu czterech lat, od roku 2018 do 2022 cena certyfikatów EUA wzrosła o ok. 1900 procent. Do każdej tony spalonego węgla musimy umorzyć dwa certyfikaty EUA. Realia są takie, że tona węgla kosztuje ok. 400 zł, a prawo do spalenia tej tony prawie 700 zł. Co więcej, nie można tego zbilansować, bo jako firma nie możemy sprzedawać ciepła systemowego po ile chcemy.
Nad stawkami czuwa Urząd Regulacji Energetyki.
URE reguluje taryfy na sprzedaż ciepła, i są one mocno niedoszacowane. Jak bardzo, pokazuje raport urzędu „Energetyka cieplna w liczbach 2024” dostępny już od kilku dni na stronie ure.gov.pl. Wynika z niego, że uśredniona rentowność wszystkich przedsiębiorstw wytwarzających ciepło w Polsce, w kogeneracji, bo tak działa EC Zagłębie Dąbrowskie, nieprzerwanie od roku 2019 pozostaje ujemna. W 2024 roku wyniosła minus 3,5 proc. W 2023 roku było to minus 17,5 proc. Za 2022 roku uśredniona rentowność wyniosła minus 38 proc., czyli jeśli sprzedaż całoroczna wyniosła 62 mln zł, to dana firma poniosła koszty w wysokości 100 mln zł. A ta skala i tak jest zaburzona przez małe elektrociepłownie o mocy poniżej 20 MW, które są wyłączone z systemu EU ETS i nie mają problemów w przeciwieństwie do dużych elektrociepłowni. EC Zagłębie Dąbrowskie ma moc zainstalowaną 81 MWe i 306 MWt i jest jedną z największych prywatnych elektrociepłowni w Polsce.
Kogeneracja miała taryfę uproszczoną, wskaźnikową. Ciepłownie, bez kogeneracji, czyli te, które produkują tylko energię termiczną, miały taryfę kosztową. Dzięki temu nie ponoszą strat, mają minimalne zyski, a uśredniony roczny wskaźnik rentowności od roku 2018 do 2024 wynosi ok. 2 proc. W 2024 roku po raz pierwszy pojawiła się możliwość, by kogeneracja przeszła na taryfę kosztową. Chętni mogą dokonać takiego wyboru, ale tylko w opcji „one way ticket”, co oznacza, że nie ma powrotu do taryfy wskaźnikowej. Zdecydowałem się, by skorzystać z możliwości i zmieniłem taryfę.
Według naszych obliczeń wyszła nam o ok. 50 proc. wyższa od obecnej. Zwróciliśmy się do URE z wnioskiem o jej akceptację. Urząd nie zakwestionował żadnego naszego kosztu, ale odmówił uznania wyższej taryfy, motywując to tym, że nie może być ona zbyt uciążliwa dla odbiorcy finalnego. A dla producenta – może być. O to nikt się nie martwi.
Jak przedsiębiorstwa sobie z tym radzą?
Tauron Wytwarzanie, na przykład, największy w regionie, posiadający pięć aktywnych wielkich elektrowni, za lata 2021, 2022, 2023, 2024 wygenerował w sumie ok. 4 mld zł strat. Nie przez złe zarządzanie czy nieefektywne instalacje, ale przez system EU ETS, który nakłada niemożliwe do spełnienia obowiązki. Tylko za rok 2024 rentowność Tauron Wytwarzanie wyniosła minus 1,4 mld zł, czyli ok. minus 30 proc. To porównywalny procentowy wynik do naszej rentowności za 2024 rok. Nie ma tańszej i bardziej stabilnej energii niż energia z węgla. Ta sytuacja nasuwa mi na myśl pewną metaforę, aby najlepsi, utytułowani skoczkowie narciarscy mieli obowiązek skakania z pięćdziesięciokilogramowymi plecakami, aby dać szansę nowym, młodym skoczkom, którzy też chcieliby stanąć na podium i wrócić do domu z medalami.
Wiadomo, że Tauron Wytwarzanie nie upadnie, i nie będzie miał żadnych zaległości, bo jest kontrolowany pośrednio przez Skarb Państwa. Tak samo jest w przypadku wielu spółek gminnych. ZEC Inowrocław, który spala rocznie tyle węgla, ile nasza elektrociepłownia w ciągu trzech tygodni, chciała umorzyć certyfikaty za 2022 roku w wysokości 23 mln zł. Zabrakło im ok. 18 mln zł. Zaciągnęli komercyjny kredyt, który został poręczony przez gminę.
Pana elektrociepłownia też ma do umorzenia certyfikaty z lat poprzednich. Łącznie uzbierało się już ok. 800 mln zł.
Kontrolę nad spółkę przejąłem w styczniu 2024 roku. Zastałem sytuację, w której nierozliczone były już certyfikaty za lata 2020, 2021, 2022. Miałem tego świadomość. Po przenalizowaniu tematu zrozumiałem, że nie ma w tym wszystkim nawet najmniejszej winy elektrociepłowni. W większości krajów Europy Zachodniej nie ma odpowiednika URE. Każda ciepłownia czy elektrociepłownia może sprzedawać energię cieplną na zasadach zliberalizowanych. Reguluje to wolny rynek. Jeśli jest za drogo, klienci przechodzą do konkurencji. Odpowiedniki URE występują za to w niemal wszystkich krajach byłego bloku sowieckiego. Zarówno jednak w Czechach, gdzie działa odpowiednik polskiego Urzędu Regulacji Energetyki, jak i w Niemczech, gdzie takiego regulatora nie ma – ceny ciepła systemowego (porównanie dla dużych miast) są wyższe o ok. 60 proc. nie w Polsce. Nie mówię o tym, żeby ceny były wyższe o 60 proc., ale nie można zmuszać elektrociepłowni, żeby produkowały poniżej kosztów produkcji a potem nakładać absurdalnie wysokie kary za niewywiązanie się z obiektywnie niemożliwych obowiązków.
Czy tak wysoka nierentowność kogeneracji może doprowadzić do tego, że kaloryfery Polaków będą zimne?
Jest to bardzo realne. W sytuacji podobnej do naszej jest już kilkanaście elektrociepłowni w Polsce i z każdym rokiem lista się wydłuża. Jeśli GIOŚ lub WSA nie wstrzymają wykonalności decyzji zapłaty kary 248 mln zł, to będę zmuszony złożyć wniosek o ogłoszenie upadłości. Jeśli do firmy wszedłby syndyk, to prezes URE może nakazać mu prowadzenie działalności i zwracać uzasadnione koszty. Tyle mówi teoria. Ale w praktyce, jeśli zarząd objąłby syndyk, to nikt do spółki, która jest w upadłości, nie będzie realizował dostaw z terminami płatności. Syndyk będzie musiał z góry zapłacić za węgiel, za remonty, naprawy, modernizacje. Na same remonty i modernizacje wydajemy ok. 40-50 mln zł rocznie. Syndyk nie będzie miał pieniędzy, by robić przedpłaty. Powinien działać zgodnie z prawem, czyli powinien również umarzać bieżące certyfikaty. Ale żeby umorzyć bieżące certyfikaty za 2025 rok, musiałby umorzyć najpierw wszystkie wcześniejsze zaległe certyfikaty o obecnej wartości ok 800 mln zł, ponieważ umarzanie bieżących certyfikatów jest niemożliwe systemowo, jeśli są choćby najmniejsze zaległości z lat poprzednich.
Co powinniśmy jako kraj zrobić? Zlikwidować certyfikaty?
Płacenie podatków nie uratuje planety. Mówi się wiele o dekarbonizacji. Odchodzimy od węgla. Dekarbonizacja to ograniczenie śladu węglowego, a nie rezygnacja z węgla. Mamy węgla w udokumentowanych zasobach ok, 55 mld ton, co byłoby wystarczające dla kilku kolejnych pokoleń Polaków. Można spalać węgiel, a przy zastosowaniu technologii CCUS, nie emitować dwutlenku węgla. O tym mówią m.in. stanowiska Wojewódzkich Rad Dialogu Społecznego: w Katowicach z lipca 2024 roku, w Lublinie z października 2024 roku i w Krakowie z maja 2025.
Polska wydobyła w roku 2024 ok. 36 mln ton węgla, a Chiny 4,7 mld ton węgla. Taką ilość, jak Chiny w rok, w Polsce wydobyliśmy od czasów Edwarda Gierka do dzisiaj.
Może miałoby to jakiś sens, gdyby faktycznie kwoty wydane na emisje szły na finansowanie transformacji energetycznej. Tymczasem Najwyższa Izba Kontroli wskazuje, że system EU ETS w Polsce nie spełnia swojej roli środowiskowej. Zaledwie 1,3 proc. środków z certyfikatów zostało przekazanych na cele związane bezpośrednio z transformacją energetyczną.
Jakie działania zamierza Pan podjąć?
Wierzę głęboko w to, że żyjemy w państwie prawa. Nie można karać za coś, co było obiektywnie niemożliwe do zrealizowania. Proszę sobie wyobrazić, że wprowadzimy teraz prawo, że każdy pracownik ma obowiązek płacenia od dzisiaj podatku w wysokości 150 proc. osiąganego wynagrodzenia. Ktoś zarobił 10 tys. zł, musi zapłacić 15 tys. zł. Nie ma takich pieniędzy? Jak nie zapłaci to dostanie karę 30 tys. zł. Może ogłosić upadłość albo sprzedać mieszkanie. Ktoś powie: to w takim razie nie będę pracować. Nie możesz nie pracować, bo twoja praca jest bardzo ważna i społecznie konieczna. Jeśli przestaniesz pracować, to grozi odpowiedzialność karna. Taka jest moja sytuacja. Nie mogę zatrzymać zakładu w celu niegenerowania strat, ponieważ spełniamy kryteria infrastruktury krytycznej i jeśli bym to zrobił, mógłbym ponieść odpowiedzialność karną.
Jest szansa na umorzenie kosztów emisji?
Nakładanie tak absurdalnych kar jest sprzeczne nie tylko z Konstytucją RP, ale także z zapisami Dyrektywy UE, która mówi, że kary powinny być proporcjonalne, skuteczne i odstraszające. Nie można karać za coś, co jest obiektywnie niemożliwe do spełnienia. A nakładanie tak absurdalnie wysokich kar przy tak niskich taryfach, które nie uwzględniają wszystkich kosztów jest działaniem na szkodę nie tylko przedsiębiorstw i przedsiębiorców, ale przede wszystkim lokalnej społeczności, która na zimę może zostać bez ogrzewania.
Zespół SprawdzaMy Rafała Brzoski zajął się sprawą Sprawiedliwych kar w systemie ETS. Rządowy Zespół Deregulacyjny przyjął inicjatywę do wdrożenia 216 dni temu i obecnie trwają prace nad odpowiednimi dokumentami w celu przekazania ich do KPRM. Na ten moment jaki firma mamy decyzje nakładające kary za lata 2020, 2021 i 2022. Wynoszą odpowiednio 248 mln zł, 262 zł oraz 234 mln zł Łączna wartość sankcji to ok. 744 mln zł. Czekamy jeszcze na około 500 mln zł kolejnych kar za lata 2023 i 2024. Wierzę, że wszystkie zostaną wstrzymane do chwili prawomocnego rozpoznania tej niesprawiedliwości przez WSA i NSA. Jeśli kary nie zostaną wstrzymane i doszłoby do egzekucji, która zakończy się wyegzekwowaniem np. 200 mln zł, to jeśli po na przykład po pięciu latach, bo tyle trwają takie postępowania, NSA uchyli decyzje GIOŚ, to urząd ten będzie musiał zwrócić oprócz zajętych środków, także odsetki karne, które obecnie wynoszą ok. 20 proc. w skali roku, czyli dodatkowe 200 mln zł. Czy GIOŚ dysponuje takimi środkami, czy minister finansów ma takie środki zaplanowane w swoim budżecie? A mowa tylko o jednej firmie.
Jeśli w wyniku tych niesprawiedliwych decyzji straciłbym firmę, to będę miał roszczenie do Skarbu Państwa reprezentowanego przez URE o wszystkie straty, które poniosłem w wyniku niedoszacowanych taryf regulacyjnych i wszystkich kar nałożonych przez GIOŚ. Łącznie to około 2 mld zł plus odsetki. Wolałbym tego uniknąć. Nie chciałbym nigdy pozywać mojego państwa, ale w takiej sytuacji nie miałbym innego wyboru.
Jak Pana zdaniem można rozwiązać ten problem?
W Parlamencie Europejskim pojawił się projekt, żeby przedsiębiorstwa, które inwestują w modernizacje zakładów w celu ograniczenia emisji CO2, mogłyby odliczyć te wydatki od opłat ETS. To bardzo dobry pomysł. Ale aby zadziałał, taryfa URE musi uwzględniać wszystkie koszty. Jeśli taryfa nie uwzględnia rzeczywistych kosztów, to skąd wziąć pieniądze na te inwestycje?
Mamy utworzone księgowe rezerwy na zobowiązania nie tylko na zaległe certyfikaty, ale też na niezawinione kary, o których mowa we wspomnianych wyżej decyzjach WIOŚ i GIOŚ. Z takim bilansem nie mamy najmniejszych szans ani na żadne dotacje, ani na żadne kredyty. Chciałbym przy okazji nadmienić, że od roku 2000 do chwili obecnej spółka wypłaciła w sumie łącznie ok 70 mln zł dywidend. W latach 2002-2013 było łącznie okl 55 mln zł – s spółka była wtedy kontrolowana przez niemiecką spółkę Enviam, a w roku 2019 – 15 mln zł. Jaką modernizację zakładu naszej wielkości można przeprowadzić za taką kwotę?
Porównywalny wielkością do EC Zagłębie Dąbrowskie – MEGATEM Lublin, przeznaczył na modernizację zakładu ok. 350 mln zł, rezygnując z węgla na rzecz biomasy i bloków gazowych, a też otrzymał decyzję nakładającą karę w wysokości ponad 60 mln zł za opóźnienie w rozliczeniu certyfikatów z powodu niedoszacowanych taryf URE. Nie mam nic przeciwko regulowanym cenom, ale pod warunkiem, że w pakiecie, URE ureguluje też nasze koszty. Regulowane przychody i rynkowe koszty to recepta na zapaść systemu ciepłowniczego w Polsce, z którego korzysta ponad połowa obywateli.
Nasza elektrociepłownia przetrwała I wojnę światową, II wojnę światową, przetrwała trudne czasy PRL-u i mocno wierzę, że przetrwa też czas Unii Europejskiej, której korzenie sięgają, nomen omen, Europejskiej Wspólnoty WĘGLA i STALI. Jeszcze nie jest za późno.

